Miłość
na przestrzeni wieków piętnowano na przeróżne sposoby.
Wymyślano takie pojęcia jak mezalians bądź po prostu wybierano przyszłego małżonka wbrew woli córki/syna.
Pod przykrywką norm społecznych, tradycji, wierzeń i tym podobnych dbano o to, by nie było szczęśliwej miłości.
Wszystko po to, by miłość kojarzyła się z bólem i cierpieniem. Ba, wmawiano nam nawet, że z miłości do nas w nieludzkich mękach ginęli wielcy ludzie. Dlatego więc winniśmy tę okrutną mękę czcić i celebrować, odtwarzając pewne przedstawienia.
Świadomość sprowadzona do poziomu wykluczającego rozwój i samodzielne myślenie poddaje się takim zabiegom, a my wierzymy, że postępowanie jest słuszne, bo... tak było, jest i będzie.
A to kolejny zaułek, z którego nasz genialny umysł, raz tam wpędzony, nie umie się wydostać. Bo powtarzanie po kimś zamiast samodzielnego rozwoju - a rozwój oznacza zmiany - to trwanie w bezruchu. Tu celowo użyłam słowa "trwanie". Bo słowa mają swoją energetykę. "Trwam" to: jestem w bezruchu. Rozwój to ruch, zmiany, działanie. Postępowanie zgodnie z głosem serca, eksplorowanie, doświadczanie, poznawanie...
Gdy serce jest zranione, to miłość, w przekonaniu takiego człowieka, nie istnieje, rani, jest cierpieniem.
Czy taki człowiek może być szczęśliwy w związku?
Czy może z miłością zwracać się do swoich dzieci?
Jeśli poddano go - nazwijmy to - zabiegowi okaleczenia serca, to zamiast zamierzonych słów miłości, odezwie się głosem żądań, nakazów i roszczeń.
Być może doświadczyłaś/-eś tego, że zamiar powiedzenia czegoś z serca dziwnym sposobem przekształcił się w zarzuty. Tak działają programy podświadomości. I są nam kodowane bardzo przemyślanie.
Pozbywamy się ich, odszukując moment w życiu, kiedy zostały nam zaproponowane. Bywa, że program taki dźwigamy od pokoleń. Podświadomość chętnie nam powie, jak doszło do zaszczepienia
niszczycielskim wzorcem.
Co zyskujemy, przepracowując go?
Miłość