I tak się trudno rozstać

 

Przychodzi taki moment, że "już dłużej nie mogę". Co wtedy?

 

Szukamy wszelkich wzmacniaczy pozytywnych, czyli tego, co jest ZA utrzymaniem związku (zauważ, proszę, że słowo utrzymanie ma określone znaczenie i nie bez powodu). Gdy myślimy o utrzymaniu czegoś, to wiąże się to z pewnymi kosztami. Otóż koszty są pewne!

 

Za utrzymaniem związku opowiada się kilka czynników.

 

Jednym z nich jest przeświadczenie: co ludzie powiedzą. To bardzo silny i destrukcyjny program. Jest on mianowicie po to, żeby zdanie innych było ważniejsze, niż nasze szczęście i poczucie bezpieczeństwa nieraz. Nie chcemy, żeby ludzie o nas MÓWILI, choć niektórzy, żeby o nich mówiono, starają się bardzo, organizują spotkania, budują komitety wyborcze. My nie! Bo my mamy być cisi, skromni i potulni, a o takich się nie mówi. Jak się mówi to źle (znowu dwuznaczność spontaniczna!).

 

Często spotykane jest także podejście, które określę ogólnie - ostatnia szansa. I zapewne doskonale wiesz, o co chodzi. Oczekujemy, że on się zmieni. Że, cokolwiek robił, a nam się nie podobało,  nagle przestanie – i to bez istotnej przyczyny – być taki, jaki był przez dwanaście lat związku. Ja piszę z punktu widzenia kobiety, bo jednak bardziej utożsamiam się z tą płcią, ale to działa w obie strony. Chociaż tu uwarunkowania są jednak inne. Co innego przystoi kobiecie, a co innego mężczyźnie - według norm "społecznych". Norma to ograniczenie, bo zawiera się w przedziale od-do.

Bardzo dobrze, jeśli to jest druga szansa. Gdy szansa jest -nasta lub trzydziesta, to wiedz z pewnością bliską stu procent, że wszystko wróci do "normy".

 

Kolejną wymówką, kiedy wciąż doskonale wiesz wiesz, że to już koniec, ale grasz na zwłokę, bo my zwyczajnie boimy się zmian, jest coś w rodzaju: zrobię to, jak tylko Jaś skończy podstawówkę (szkołę średnią, studia, ożeni się, znajdzie mieszkanie...). Zgadza się? No tak, tylko że ten wariant prowadzi Cię donikąd. Jesteś z kimś, kto gra Ci na nerwach, a może nawet boisz się go, z dnia na dzień wbijając sobie kolejny gwóźdź do trumny. Tak. Strach jest czynnikiem skracającym życie. Bo przecież obiecał! Czekasz więc na realizację obietnic. Czekasz i czekasz... Twoje życie to ciągłe czekanie.

 

Mamy już dwa główne czynniki decydujące o naszym postępowaniu: lęk przed oceną i lęk przed zmianą.

 

A przecież znasz: „będzie tak, jak dawniej”. Wiedz, że jak dawniej, to tak, jak kiedyś było na co dzień. Jeśli chcesz, wyobraź sobie, a raczej przywołaj z pamięci, jak było dawniej, i o które dawniej konkretnie chodzi.

 

Kiedy się poznaliście, chcieliście, żeby Wasze wspólne życie było szczęśliwe i pełne miłości. Pewnie, że chcieliście, bo kto by nie chciał? Co się porobiło?! Jaki mechanizm zadecydował, że on już nie jest taki szarmancki, uroczy i słodki, jaki był wtedy? Że co? Że miłość jest ślepa? Otóż nie. Ona właśnie widzi drugiego człowieka takiego, jakim on jest i takiego go kocha. Zaślepiają programy.

 

W partnerze szukamy czegoś, co jest nam dobrze znane, a to po to, żeby potrafić się z nim jakoś obchodzić. Brzmi trochę śmiesznie, ale zobacz:

 

To z rodzicami/rodziną spędzasz najwięcej czasu w dzieciństwie. Od tych osób się uczysz. Najwięcej przez obserwację. Rośniesz i stajesz się trochę jak mama. Może nawet mówisz, że jak dorośniesz, chcesz być jak mama. Szukasz więc partnera, który odpowiadałby postaci Twojego ojca, bo wiesz, jak mama obchodziła się z ojcem i vive versa, a oni oboje z Tobą, czyli swoim dzieckiem.

Masz wzór! To jest Twoje! Znane! Ty wiesz, czego oczekuje mężczyzna podobny do Twojego ojca czy dziadka, ale masz skromne pojęcie o innych typach mężczyzn. I tak się trudno rozstać... z tym wzorcem.

 

Szukasz zatem swojego, znanego wzorca. Wiesz, jak z nim rozmawiać, i wiesz, czego możesz od niego oczekiwać. Przy nim czujesz się jak w domu. Do czasu, gdy zaczynasz pojmować, że wcale nie chciałaś takiego faceta jak Twój ojciec, działały programy. Ale przypuśćmy, że Ty już to wiesz.

 

 

Następny etap to próby przygotowawcze, kiedy to żądasz rekompensaty. Może to on chodził do pracy, podczas gdy Ty zajmowałaś się dziećmi, domem, biegałaś do banku, do przychodni, woziłaś dzieci na kursy. Pracowałaś. I tu chwila prawdy: jeśli nie trafisz na przychylnego sędziego, nic z tego. Może się nawet okazać, że Twój wybranek (a tak naprawdę nie Twój, ale o tym zaraz) nic nie ma. I czy może to jest tak, że tak samo było z Twoimi rodzicami?

 

Często, gdy nasi przodkowie nie rozwiązali jakiegoś problemu, przejmujemy go my. Tam jest coś, co należy wyjaśnić. Coś przechowywanego – najczęściej w tajemnicy – tak długo aż ktoś z rodziny się z tym zmierzy. Gdy trochę poszperasz, zauważysz, że ktoś z Twojego pokolenia "ma tak, jak babcia". Ma tak, żeby rozwiązać to, czego babcia rozwiązać nie potrafiła.

Obecnie żyjące pokolenia dźwigają przeróżne obciążenia przodków. Programy (możesz je nazywać inaczej) rozstań jeszcze z czasów wojny, straty majątków, starty bliskich i przeróżne uwikłania w śmierć, porzucenia, wykluczenia.

 

Rozstania są wtedy, gdy ktoś z naszych przodków musiał się rozstać.

 

Wiele rozstań ma źródło jeszcze w czasach wojen, gdy mężczyzn zabierano do przymusowej służby ojczyźnie, a kobiety zostawały same. Czasem rozstać się z ukochaną osobą należało dlatego, że była z innej warstwy społecznej lub w ogóle należała do grupy ludzi, z jakimi nie wypadało się wiązać lub w ogóle zadawać. Ogólnie nie mieściła się w normie.

 

Strata miłości jest najboleśniejszą stratą. Ponieważ jednak powstał wzorzec, a pradziad nam go przekazał, kontynuujemy jego program, dopóki ten program zrozumiemy. Obserwujemy naszych niekochających się rodziców, tak jak oni obserwowali swoich, a ci swoich. Z tego wyrastamy. Tego szukamy, bo to „nasze”. Tacy się stajemy. Właściwie nie wierzymy w miłość. Uczymy się, że miłość rani. Owszem, zraniła naszego pradziada, bo nie mógł być z ukochaną. Związał się z naszą prababką, bo tak mu kazali. On był zraniony przez miłość. Tak to odebrał. Kochał, a potem bolało. A czy to miłość go zraniła, czy zakaz kochania? No właśnie!!! Mawiał, że miłość to cierpienie, dziadek to powtarzał, a my wierzymy. Przecież to dziadek! Autorytet.

 

Miłość została wyparta. Zdradzona. Bolała. Znasz pewnie rysunki serca przebitego strzałą. To jest właśnie to: miłość rani, jest cierpieniem i nie istnieje. Czy w to wierzysz czy nie, program realizuje się sam. Wchodzisz w związki, w których miłość rani.

 

Zauważ, ile „życiowych mądrości” powtarzasz dzieciom dokładnie tak, jak mówili Ci rodzice.

 

Zobacz, jak sprytnie te wzorce się realizują. A to są wzorce sprzed wieków nieraz. Przekazywane z pokolenia na pokolenie, są wciąż żywe, a my? Przekazujemy dalej. Co słyszałaś na temat mężczyzn i na temat kobiet? Że jacy są, i że co muszą? W taki sposób Twojego partnera wybiera program, a nie serce.

A przecież wszyscy chcemy być kochani. Bez miłości jesteśmy puści.

Tylko jak, kiedy ta cząstka pradziadka w nas chce odejść i pójść do swojej miłości? Jak, kiedy cząstka babki w nas wypatruje powrotu z wojny ukochanego? Jak mamy kochać, kiedy rodzice byli osobno. Przecież pobrali się, spełniając oczekiwania rodziny. Ona miała być zaradna, skromna, cnotliwa i cicha, a on miał być silny i umieć wypić, bo co to za chłop...

Kto tam mówił o miłości? No i jak rodzice mogą dać dzieciom coś, czego nie mają?

 

Zrób sobie mały test – jeśli chcesz – i zadaj sobie pytanie: Jakim człowiekiem jest ktoś, kto wierzy, że miłość rani?

Teraz wsłuchaj się w odpowiedzi. Po prostu czekaj na to, co samo przyjdzie. Niech tych odpowiedzi będzie kilka. Jak nie przychodzi odpowiedź, powtórz pytanie.

 

A jeśli chcesz przepracować swoje programy rodowe lub dowiedzieć się, jak się rozstać, zapraszam Cię na indywidualne spotkanie.