O ludziach z plemienia

Było sobie kiedyś zgodne plemię. Ludzie żyli w harmonii z przyrodą, uprawiali ziemię i hodowali owce (albo krowy). A to był urodzajny teren. Starczyło jedzenia dla wszystkich, a nadmiar zamieniano na ubrania i inne przedmioty codziennego użytku. Było dość czasu na pracę, zabawę, rozmowy i naukę.
Któregoś dnia do wioski przyjechali Przybysze i powiedzieli:
- Odtąd nie musicie już tak ciężko pracować, bo zatroszczymy się o wasze potrzeby. Damy wam kolorowe ubrania i błyszczące metalowe ozdoby. Wymienimy wasze słabej jakości zwierzęta na nasze o wiele lepsze. Będziecie nam za to wznosić budowle...
(I uprawiać ziemię, i hodować zwierzęta, by i nam wystarczyło. My zamieszkamy w waszej wiosce, a was przeniesiemy nieopodal. Tam, gdzie ziemia jest jałowa i trzeba lat, żeby ją dobrze wyrobić).
Ale tego głośno nie powiedzieli.
Minęły lata odkąd mieszkańcy wioski oddali swoje żyzne ziemie i dobrej jakości zwierzęta Przybyszom. Na świat przychodziły kolejne pokolenia i ludzie stopniowo zapominali, że to była ich ziemia, a Przybysze wzięli ją sobie oszustwem. Tubylcy pracowali za miskę ryżu (albo soczewicy - nie pamiętam) i myśleli, że tak było już zawsze, bo przez pokolenia zapomnieli...
Któregoś dnia, gdy wielkie budowle już ukończono i budowniczy stali się zbędni, uknuto nowy spisek. Wśród nich pojawił się Łaskawy Pan i powiedział:
- Jak możecie pozwalać, by Przybysze was wykorzystywali? Wyzwólcie się z tej nieludzkiej niewoli! Ucieknijcie waszym ciemiężcom!
I lud go posłuchał. Jak im nakazał Łaskawy Pan, mieli zabrać najpotrzebniejsze rzeczy: miski i trochę ubrań. Zwierzęta miały zostać, by nie opóźniać ucieczki. Miało zostać też terytorium, które od pokoleń należało do tego ludu, oraz domostwa i nowo wzniesione ich własnymi rękami budowle.
O umówionej porze wszyscy opuścili wioskę. Mieli się też bardzo spieszyć, bo Łaskawy Pan wspomniał, że na pewno Przybysze będą ich ścigać. A Przybysze mieli szybkie pojazdy, nawet latające, bo pochodzili z terenów, gdzie rozwój cywilizacyjny był daleko posunięty, nie to co u prostego ludu. Przez to tułali się ludziska po świecie, cały czas czując za plecami nadciągający pościg, bo Pan powiedział, że wyprawiono wojsko, by ich doścignąć. Ale żaden pościg uchodźców nie dogonił. To znaczy: armia na szybkich pojazdach nigdy nie dogoniła pieszej gromady. A może to była tylko mistyfikacja, żeby przyspieszyć "ucieczkę", a zastraszonym ludziom nie przyszło do głów, by zawrócić - tego nie wiem 😉
A potem ludzie składali dzięki Łaskawemu Panu, który wyzwolił ich z Domu Niewoli i nawet dzieciom nakazali wdzięczność Wybawcy...
Wdzięczność, którą potomkowie ludu ze szczęśliwej wioski głoszą przez tysiąclecia... bo zapomnieli.
Czy ta opowieść coś Wam przypomina?
Celowo użyłam tu paru określeń naprowadzających na inną, znana chyba każdemu z nas przypowieść o garstce niewolników, którzy opuszczają swoje domy, żeby przez długie lata (mówi się, że 40) uciekać przed nieistniejącym pościgiem.
I zadaję sobie pytanie: czemu nie wygnano Przybyszów - ciemiężców, lecz rdzennych mieszkańców, którzy prawa Natury mieli za swoje przewodnie Prawo?
Z Miłością ❤